Pierwszego dnia, o godzinie wcześnie - porannej (okolice 10.00) - piątek, spotkaliśmy się całą ekipą za miejscówką na której lubimy zrobić warsztaty - na stacji benzynowej. Ekipą następującą: Chiba, Ewela, Carlos, Beltus, Semko, Blood, Boogey, Kruszyna, Paweł, Seba. Stamtąd pełnym składem pojechaliśmy do tomaszowa mazowieckiego, skąd miał się zacząć spływ. Około godziny 11.00 nasze zapasy, plecaki, jedzenie i energetyki były załadowane do kajaków razem z nami i zwodowane.
Spływ się rozpoczął bardzo dobrze, mimo zapowiedzi brzydkiej pogody, była ładna, już pierwszego dnia nas spiekło. Po pierwszych trzydziestu minutach wpadliśmy na szybki nurt i trochę nas zalało, lecz obyło się bez wywrotek (w sumie to była najfajniejsza część trasy). Oczywiście wszystkim dobrze się płynęło, często sczepialiśmy kajaki ze sobą i dryfowaliśmy (rzadziej ja i Paweł, bo wyrywaliśmy do przodu i musieliśmy często czekać na zespół - karą było wpadanie na mielizny i kamienie jako pierwsi - za to ostrzegaliśmy ekipę przed tym).
Między godziną 13-14 w piątek, Beltus zaliczył skok do wody z kajaka, chcąc ratować go przed wywrotką i wypadnięciem zapasów energetyków :D:D.
Godzina 15.00, robimy postój, w ładnym miejscu, gdzie mieliśmy nawet wiatę, zjedliśmy sobie obiad na ciepło, pokopaliśmy piłkę. Niektórzy jak Chiba czy Kruszyna uderzyli w kimono. Ja natomiast płakałem nad spaloną skórą - słoneczko dopisało
Płyniemy i płyniemy, rozmawiamy o głupotach, legendach asg czy naszych plutonowych epickich akcjach. Ja i Paweł znowu na przedzie, w pewnym momencie wypatrzyłem miejsce na nocleg, zatrzymałem tam kajak i zwróciłem uwagę Pawłowi. Razem uznaliśmy żeby przekazać informację Carlosowi, a on razem z Beltusem i resztą grupy uznali, że to piękne miejsce na nocleg. W sumie sam się w nim zakochałem, pierwsze moje wrażenie było "chcę mieć tu dom". Krótki opis: na prawym brzegu stary las iglasty, głownie sosny zwyczajne, na brzegu lewym gdzie się zatrzymaliśmy, młody, rzadki las iglasty, obok duże pole z niskimi trawami, a za polem taki sam stary las iglasty. Naprawdę piękne miejsce.
Po rozbiciu obozu, Carlos wyciągnął piłkę do nogi (chwała mu za ten pomysł), ustawiliśmy składy i zaczęliśmy grać (dwie połowy po 15 minut) Ja, Carlos i Seba postawiliśmy bramki z wioseł Ostatecznie skład Beltusa, Carlosa, Semka oraz Blooda wygrał, no ale się nabiegaliśmy zdrowo. Oczywiście od momentu rozbicia obozowiska dostawaliśmy ciągle smsy z wynikami meczów. Po grze, miał do nas dołączyć Rzeczek z Agatą i własnym kajakiem. Jak wyglądało naprowadzanie Rzeczka do miejsca naszego obozowiska? Tak:
Beltus odbiera telefon - rozmowa ze stylu - nie wiem gdzie jesteś, aha, wydrzesz się? Dobra.
Słychać wrzask Rzeczka (słabo ale jednak).
Beltus do Rzeczka: dobra, to ja się wydrę
Beltus krzyczy, Rzeczek usłyszał, po chwili przyjeżdża, jego znajomi wystawiają kajak z samochodu, Rzeczek i Agata ustawiają namiot, rozpalamy ognisko i zaczyna się impreza.
W między czasie (po wyjściu z kajaków), pytałem się czy ktoś ma ochotę na kąpiel w Pilicy (była jak na mazowiecką rzekę bardzo czysta), Beltus stał mokry po wywrotce na brzegu i nawiązuje do mnie kowersację:
- Boogey, chodź, muszę Ci coś powiedzieć...
- Ja wiem o co Ci chodzi Beltus
- Nie no, serio mam coś ważnego
- Na pewno bardzo ważne sprawy plutonowe?
- No ba!
W tym momencie Beltus mnie szarpnął i obaj wpadliśmy do rzeki.
Po meczu, wszyscy weszli się wykąpać i wymyć.
Potem oczywiście impreza przy ognisku...
Autor: Boogeyman
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz